Przy takich posterunkach milicjant nawet nie musi machać lizakiem, bo każdy przejeżdżający samochód ma obowiązek się zatrzymać. Funkcjonariusz podchodzi do auta, kierowca przez uchyloną szybę podaje banknot. Mało. Zwykle od 2 do 7 złotych. Wszystko odbywa się bez słowa, może tylko ze zwyczajowym podaniem sobie rąk.
Według raportu Human Rights Watch, prawa człowieka w Tadżykistanie są notorycznie łamane. Dopuszczają się tego najczęściej ludzie, którzy powinni stać na jego straży: milicjanci, wojskowi, prokuratorzy. Obrońcy praw człowieka alarmują, że w kraju dochodzi do kuriozalnych sytuacji – ludzi wsadza się do aresztów tylko po to, by od ich rodzin zażądać okupu. Milicja tadżycka zna wiele sposobów na dorobienie do pensji. Oto niektóre z nich.
Na prostytutkę
„Najtańsze prostytutki” to powszechnie używane określenie tadżyckiej drogówki. Milicjantów jest szczególnie dużo w Duszanbe, wzdłuż głównej, reprezentacyjnej alei Rudaki oraz przy postach (posterunkach). Posty są gęsto rozmieszczone również obok budynków ważnych instytucji, domów polityków, przy wyjazdach z miasta, granicach prowincji itp. Przy takich posterunkach milicjant nawet nie musi machać lizakiem, bo każdy przejeżdżający samochód ma obowiązek się zatrzymać. Funkcjonariusz podchodzi do auta, kierowca przez uchyloną szybę podaje banknot. Wszystko odbywa się bez słowa, może tylko ze zwyczajowym podaniem sobie rąk. Najczęściej kierowcy płacą małe sumy. Standard to od 3 do 10 somoni (2 do 7 złotych). Czasem więcej. „Prostytutki” są na ogół niegroźne, ale trzeba się z nimi liczyć. Każdy kierowca, wsiadając do auta, musi zatroszczyć się o dużą ilość drobniaków na łapówki. Nie musi mieć dokumentów – byleby miał drobne.
Turyści przybywający do stolicy natkną się na ten typ służb także pod wielkim pozłacanym pomnikiem Ismaila Somoniego (tadżyckiego władcy), znajdującym się w reprezentacyjnym centrum miasta. Do posągu można podejść tylko na odległość kilkunastu metrów, ponadto przez całą dobę jest on pilnowany przez milicjantów. Panowie są wyraźnie znudzeni, nierzadko podpici i często dopuszczają się wymuszeń i wyłudzeń. Nie krępują się podchodzić do obcokrajowców i kłamać, że zrobienie zdjęcia kosztuje, proszą o papierosa, kilka somoni, dolara. Zagraniczni turyści są zszokowani. Historie spod Somoniego krążą już w anglojęzycznych przewodnikach i w internecie.
Na poborowego
Nie lepszą sławą cieszy się żandarmeria wojskowa. Jej szczególnie obawiają się rodzice nastoletnich synów. Powszechna jest praktyka wojskowych, którzy nocą włamują się do domów, siłą wyciągają młodych mężczyzn i wywożą do koszar, tłumacząc, że chłopak uchyla się od obowiązkowej służby wojskowej.
Kiedyś taka sytuacja wydarzyła się w mojej obecności. Rodzice chłopaka byli załamani – syn miał szesnaście lat i chodził do szkoły. Matka w ciągu kilku godzin musiała zebrać kilkaset dolarów na łapówkę, uruchomić znajomości w całym mieście, żeby jak najszybciej wyciągnąć chłopaka z kłopotów. Po wielu telefonach, z pieniędzmi w dłoni i legitymacją uczniowską syna udało jej się go odzyskać. Na szczęście, nie został pobity, nie wrócił kaleki. Bo im bardziej rodzice spóźniają się z „wykupieniem” syna, tym gorzej dla niego. Wojskowi doskonale wiedzieli, że chłopak się uczy i że jest za młody . Jednak taka akcja jest okazją do niemałego zarobku. Podobne „łapanki” zdarzają się na ulicach w biały dzień. W moich zaprzyjaźnionych tadżyckich rodzinach ojcowie i matki dwoją się i troją, żeby nastoletni synowie nie trafili do wojska, a najlepiej rozpoczęli szybko studia za granicą. Tam na pewno będą bezpieczni.
Na kata
Korupcja w drogówce i łapanki wojskowe są tak powszechne, że lokalna prasa nawet o nich nie wspomina. Opinia publiczna nie jest jednak obojętna wobec tortur i zabójstw aresztowanych. Rodziny zatrzymanych, podobnie jak chłopców z łapanek, muszą dostarczyć milicjantom odpowiednie sumy, żeby aresztowany nie został zamęczony do czasu wyjaśnienia sprawy. Często dochodzi do morderstw. Rok temu głośnym echem w całym regionie odbiła się historia młodego chłopaka, który w trakcie tortur wyskoczył lub został wyrzucony przez milicjantów przez okno budynku komendy. Od tamtego czasu media nie boją się nagłaśniać takich sytuacji. Po każdym podobnym wydarzeniu ludzie są wściekli, a nienawiść i nieufność do milicjantów rośnie.
– Tortury są powszechnie stosowane już od pierwszych godzin pozbawienia wolności. Szczególnie okrutnie traktowani są podejrzani o członkostwo w nielegalnych grupach religijnych. Rodziny próbują im pomóc, wykorzystując znajomości i płacąc łapówki. Tortury stały się źródłem dochodu dla milicjantów. Korupcja w organach państwowych ma charakter powszechny – powiedziała kilka dni temu przedstawicielka Amnesty International Rachel Bugler.
Rodziny ofiar z oczywistych względów nie składają skarg, bo nie mają do kogo i obawiają się odwetu. Zresztą tortury bardzo trudno udowodnić: często w pierwszych dniach aresztowania rodzina i prawnicy nie mogą spotkać się z podejrzanym. Ponadto od 2004 roku tadżyckie władze zablokowały dostęp do zakładów karnych i aresztów pracownikom Międzynarodowego Ruchu Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca. Obrońcy praw człowieka mają zatem bardzo ograniczone pole działania.
Taka praca…
Stróże prawa wyjaśniają, że stosowanie tortur jest nieodłącznym elementem ich pracy. Przekonują, że „ostro” podchodzą tylko do osób, wobec których mają stuprocentową pewność, że są winne. Tortury „pomagają” aresztowanym przyznać się do winy.
– Niestety, sądy przyjmują dowody uzyskane podczas tortur, chociaż istnieje paragraf, według którego nie powinny tego robić – przyznała Radzhabmo Badridinowa, przedstawicielka komisarza praw człowieka w Tadżykistanie. A milicjanci w statystykach mogą radośnie odtrąbić, że oto ujęto kolejnego niebezpiecznego przestępcę.
Rząd zdaje sobie sprawę z problemu i podejmuje stosowne kroki. W sierpniu 2011 roku w pokazowym i bezprecedensowym procesie zostali skazani dwaj milicjanci. Za morderstwo aresztowanego obaj otrzymali karę ośmiu lat pozbawienia wolności (karę zredukowano do sześciu lat). Jednak zdaniem Amnesty International, są to działania niskoefektywne i niezadowalające. Tadżyccy obrońcy praw człowieka domagają się powołania grupy badającej stosowanie tortur, niezależnej od Ministerstwa Spraw Wewnętrznych czy Prokuratury Generalnej.
Niżej niż średnia krajowa
Rozmawiałam z jednym z milicjantów spod pomnika Somoniego, który domagał się drobnej „zapomogi”. Wygląda biednie – nie do końca ogolony, wiszący na nim mundur również nie był pierwszej świeżości. Prośbę tłumaczy bardzo niskimi zarobkami – miesięcznie otrzymuje jakieś 80 dolarów (według oficjalnych danych, średnia płaca w kraju wynosi 100 dolarów). Z zazdrością patrzy na kolegów po drugiej stronie ulicy, którzy ciągle zatrzymywali auta i od każdego kasowali po banknocie. Oni też zarabiają około 80 dolarów, ale kilkakrotnie więcej zbierają z łapówek. Być może przy dobrych układach ten milicjant również dostanie stanowisko, na którym będzie mógł z wyższością wymuszać pieniądze. Na razie zostają mu grzeczne prośby.
Jednym z czynników, który składa się na łamanie praw człowieka w Tadżykistanie, są bardzo niskie płace pracowników sektora publicznego – nie tylko milicji czy żandarmerii, ale również nauczycieli, lekarzy i urzędników. Co prawda, oni wszyscy utrzymują się z łapówek, jednak milicjanci odznaczają się szczególną brutalnością.
Według wielu Tadżyków, milicja jest jedną wielką, nietykalną rodziną. Wcieleni w jej szeregi pochodzą z biednego południa kraju, dyskryminowanego przez cały okres Związku Radzieckiego. Z południa pochodzi prezydent i wielu urzędników państwowych, kontrolujących służby publiczne. Bez ich wyraźnego rozporządzenia sytuacja nie ulegnie poprawie, a Tadżykom, którzy nie mają wpływowych krewnych w milicji i żandarmerii, pozostanie wysyłanie synów na studia.
źródło: Elwira Wschodnia - Nowa Europa Wschodnia